sobota, 23 stycznia 2010

Sylwester na szczycie Ślęży:)

Sylwestrowe ogniska na szczycie Ślęży:)











31.12.2009/1.01.2010

Zapowiadalo sie, ze spędzę go w domu...nie z koniecznosci, ale z checi. Nie mialam ochoty na wielkie imprezy, huczne swietowanie, wielkie szalenstwo. Manu daleko, ja w jakims smutaskowym nastroju, wiec pomysl wydawal sie jak najbardziej odpowiedni. Ale jak to na przewrotny los przystalo...w ostatecznosci sylwestrowa noc przybrala calkiem inny ksztalt:)

To byl bardzo spontaniczny i niespodziewany pomysl. Siedzialam sobie w piżamce w domu i rozmyslalam o sylwetrze...i nagle zaswital w mojej glowie pomysl- moze wybrac sie na Ślęzę. Wyjachac okolo 20-tej, dojechac do Sobotki i na 24-ta wdrapac sie na szczyt. To byl pomysl. Ku mojemu zaskoczeniu najpierw udalo mi sie namowic Marcina- sasiada zza płota. Potem poczta pantoflowa kolejne kilka osob, az zebrala sie grupka 9 osob, ktorzy w genialnych nastrojach, ubrani w nieeleganckie stroje wybrali sie na Sleze, aby swietowac Nowy Rok. Kacha z Toska zjawily sie u mnie jako pierwsze, Marcin wpadl zaraz po nich. Ubawil nas swoim eleganckim strojem..ale to juz chyba historyjka nie na strony tego bloga:). Niemniej ubawilysmy sie...Potem przejazd do Betki domu, gdzie czekala juz reszta ekipy.

Z Wroclawia wyjechalismy okolo 20-tej. Wroclawskie zaspy i caloroczne (lecz niezimowe) opony naszego samochodu zmusily nas do obrania nieco dluzszej trasy. Na szczescie potem nadrobilysmy nieco i juz okolo 22:45 wyladowalimsy na przeleczy Tąpadla. Bylo snieznie i slisko...Podejscie jednak nie bylo zbyt trudne. Ksiezyc swiecil dosc mocno, wiec nie musielismy uzywac czołówek, droga nie byla stroma i dluga, wiec szlo sie z przyjemnoscia i usmiechem na twarzy. Pogadanki, smiechy, ksiezyc nad glowa... bylo uroczo. Na szczyt zaszlismy stosunkow wczesnie, gdyz okolo 22:50. Ku naszemu zaskoczeniu Sleza nie wydawala sie byc opustoszałą wyspą. Kilka indywidualnych grupek ludzi, ktorzy w roznych katach probowali rozpalic ogniska. Ale to byl dopiero poczatek...pozniej tych ludzikow zebraly sie takie tlumy, ze ich ilosc szokowala. Czekajac na polnoc integrowalismy sie z pozostalymi przybyszami, probujac im pomoc w trudnym zadaniu rozpalenia zmrozonych galazek drzew:).

Gdy wybila 24-ta i nastal Nowy Rok cale wzgorze przepelnione bylo tlumem szczesliwych usmiechnietych ludzi.. a my wsrod nich. Po zyczeniach, noworocznych toastach szampanem i domowym winem przyszedl czas na przepiekne fajerwerki. Przyznam szczerze, ze zaskoczona bylam iloscia swiatelek wypuszczonych w niebo. Byly przepiekne..Zalowalam, ze Manu nie ma ze mna...

Na koniec przyszedl czas na spiewy i konsumowanie salatki warzywnej i karpatki (ciekawy zestaw, nieprawdaz??:)) Okolo 1-szej rozpoczelismy zejscie na dol, choc odpowiedni powinno sie to nazwać slizgiem, badz zjazdem..bylo bowiem naprawde slisko:)

To byl niesamowity wieczor, wymarzony sposob na Sylwestra. Brakowalo tylko jeden osobki z nami...:(

1 komentarz:

  1. Zastanawiałem się co mam z robić z tą nocą. A teraz wiem po przeczytaniu pójdę na Ślęzę zwłaszcza że nie bylem w zimie jeszcze na górze

    OdpowiedzUsuń