niedziela, 24 stycznia 2010

Szrenica....snieg, snieg, snieg....




























































































































































3.01.2010

To byl niesamowity wyjazd... calkowicie spontaniczny, gdyz z Toska umawialam sie dopiero okolo godziny jedenastej wieczor dnia poprzedniego... ale jakze zadowlajacy. Oczywiscie pojechalysmy na stopa i to chyba byla najwieksza frajda. Tramwajem 17 dojechalysmy na ulice Karkonoska, gdzie na nieczynnym przystanku zaczelysmy wymachiwac raczkami z nadzieja na podwiezienie. Ostatnio udalo nam sie w ciagu kilku minut, ale tym razem bylo juz nieco ciezej. Wszystkie samochody mknely jak szalone, a my machalysmy. Po okolo pol godzinie udalo sie...co ciekawe w tym samym momencie stanely dwa samochody.Co najbardziej zabawne wsiadlymsy do tego mniej korztnego dla nas...pan jechal do zielenca, a wiec nie do konca w nszym kierunkuJ. No ale dobrze, ze podwiozl nas na zjazd przy autostradzie, gdzie juz z latwoscia zlapalysy kolejna kazje w ciagu dwoch minut. I to ta sama, ktora natrafila nam sie juz na Karkonoskiej. Pan pojechal tankowac i zlapal nas wlasnie tutaj. Super. Przyjazny kierowca okazal sie hodowca koni i zmierzal w kierunku Zgorzelca. Tylko czesc trasy jednak nam sie pokrywala, ale jak to okreslilysmy pozniej, mimo wszystko wykorzystal to, aby „zrobic nas w konia”J...ale co sie dziwic skoro branza koniarska jest mu bliskaJ Jako zwodowy kierowca namowil nas na zmiane trasy i przejazd do Boleslawca skad rzekomo mialo byc tylko 25 km do Jeleniej Gory. Jak sie okazalo bylo prawie 60 wiec droga na pewno nie okazala sie skrótemJ Wysadzil nas na autostradzie pod Boleslawcem, gdzie po wielkich zaspach przedzieralysmy sie z Toska na normalna droge. Cale szczescie nawet bez machania zatrzymalo sie dwoch milych chlopakow, ktorzy przewiezli nas przez caly Boleslawiec i wysadzili na drodze na Jeleniej. Stanelysmy przy przystanku PKSu i mialysmy nadzieje, ze jakis samochod sie pojawi...niestety niedziela, wczesna pora...wiec co sie dziwic,ze na ulicach pustki. Po jakis 10 minuach pojawila sie zagubiona owieczka, ktora zaproponowala przejazd do oddalonegoo 10 km Lwowka..hmmm..dopiero teraz uswiadamialysmy sobie jaka droge nadrobilysmy i jakie przygody jeszcze nas czekaja. W Lwowku kolejny przystanek, chilka spacerku i znow usmiech losu. Tym razem starszy pan powracajacy z Berlina po odwiezieniu corki na samolot. Mily sympatyczny, chetny do rozmowy...a my zadowolone, ze mozemy jechac dalej. Przemily dziadek podwiozl nas do ronda w Jeleniej Gorze, a tu juz czekala na nas ostatnia prosta do Szklarskiej. Problemow nie bylo, po krotkiej chwili zatrzymal sie mily pan ze Swidnicy, ktory podrzucil do centrum Szklarskiej. Dodatkowo zaprosil w odwiedziny w klubie zeglarskim, ktorego jest częścią.

Po dojezdzie do Szklarskiej od razu wyruszylysmy w droge- czerwonym szlakiem, przez Wodospad Szklarki. Widoki i okolica byly niesamowite. Snieg pokrywal kazdy kawalek ziemi, kazda gałązke, kazdy pien...niemal jak sniegowa kraina zasnuta bialym puchem. Pod warstwa sniegu skrywala sie gruba warstwa lodu, ktora sprawiala, ze kazdy ruch kazdy krok mogl byc przyczynkiem miekkiego ladowania na ziemi. Niemniej bylo przepieknie. Poszlysmy glownym szlakiem, bo tylko taki byl otwarty. Po okolo godzinie doslysmy do Hali Szrenickiej. Mimo, ze niebo bylo zasnute warstwa chmur widoki przyprawialy szybsze bicie serca. Okolica pokryta sniegowym puchem wydawala sie byc niebianskim rajem. Do tego ta cisza, pustka.. Cudnie. Z Hali krotkie podejscie na Szrenice, po drodze sesja zdjeciowa z czapami sniegu..bylo sielankowo, tak beztrosko. Potem posiedzialysmy w schronisku na Szrenicy, gdzie obok dyskotekowej muzyki negatywnie uderzyl mnie obraz balonow, serpentyn i calej reszty swiecidelek, ktore posylwestrowo przystrajaly schronisko. Jakos zgorszylo mnie to gdzyz schronisko powinno miec swoj gorki urok, specyficzna gorska atmosfere, a nie komercyjny wyglad. Niemniej bylo nam tam cieplo, wiec to rekompensowalo wszystkie estetyczne niedociagnieciaJ. Okolo godziny 2-giej postanowilysmy wyruszyc w droge na dol, oczywiscie padl pomysl, aby zejsc przez Schronisko pod Łabskim Szczytem, co oznaczalo dluzsze zejscie, w wiekszych zaspach. Ale aby nie bylo tak prosto musialysmy tez zbladzic. W calej radosci z przepieknych widokow, skierowalysmy nasze kroki pod wyciag, a tam przez pomylke nartrostada chcialysysie dostac na dol. Przygoda byla wielka, bo sniegu niemal po pas, szlak nieprzetarty, wiec mialo sie cos dziac. Niestety w pewnym momencie sniegu bylo juz tak duzo, a tyczki wskazujace na szlak skonczyly sie, oswiecilo nas, ze na pewno zbladzilysmy i nie jest to ta droga ktorej poszukiwalysmy. Szybka decyzja o powrocie i znow piełyśmy sie na Szrenice brodząc po udo w snieguJ Bylo przesympatycznie. Wlasie zachodzilo sloneczko, chmury rozeszly sie po niebie, a przed naszymi oczami ukazal sie piekny widok na Kotly. Ahhh... sielankowo.

Po chwili zejscia ze Szrenicy odnalazlymy waski szlak przez osniezone kosodrzewiny w strone Schroniska pod Łabskim Szczytem. Zejscie to ciagnelo na sie jednak niemilosiernie. Potem ze schroniska godzinne zejscie w dol do Szklarskiej i bylysmy na miejscu. Ostatnie pol godziny schodzilysmy juz po ciemku, ale to dodawalo uroku calemu wypadowi.

Poniewaz bylo stosunkowo wczesnie w Szklarskiej udalysmy sie do malego baru tuz kolo dworca, gdzie upajalysmy sie przepyszna kawa i cappucino. W koncu za tak cudowny dzien, jakas nagroda nam sie nalezelaJ. Potem szybka decyzja – lapiemy autobus do wroclawia, czy jedziemy na stopa. Oczywiscie ta druga opcja jak zwykle wygralaJ Niestety jak na pozna pore przystala wszedzie ciemnosc, wielka ciemnosc...zeszlymy jakies 2 km w dol na droge prowadzaca do Jeleniej. Niestety zatoczka autobusowa, gdzie ustawilysmy sie na lapanie, byla przy zakrecie i w takiej ziemnosci, ze nie dziwie sie, ze w ciagu pierwszych 20 minut nie udalo nam sie nic zlapac. Dopiero przesympatyczny instruktor snowbordu- Sebastian, z racji wlasnych doswiadczen w jedzie na stopa, przychamowal i zaproponowal podwiezienie. Byl tak mily, ze zawiozl nas na sama wylotowke na Wroclaw w Jeleniej Gorze, co na pewno nie bylo mu po drodze.Jak widac wiec haslo „Stopowicze wszytkich krajow łączcie sie” wygraloJ. W Jeleniej nie czekalymsy dlugo..zatrzymal sie pierwszy samochod, jaki nas mijal. Dwoch przesympatycznych górnikow z Oswiecimia, ktorzy zarazili nas swoim entuzjazmem i podziwem dla poslkiego gornictwa i pracy w kopani. Opowiadali o tym z takim zaangazowaniem, takim podziwem, ze az trudno bylo uwierzyc w to, porownujac telewizyjne relacje o polskim gornictwie. Niemniej droga minela nam niesamowicie szybko i juz o 20-tej bylysmy we wroclawiu. Mimo, ze chlopcy jechali dalej autrostrada zjechali na Bielany i wjechali kawalek do Wroclawia, aby ulatwic nam komunikacje. Jakie to mile, prawda????

Caly dzionek byl przepiekny, nie myslalam o niczym, nie stresowalam sie....Po prostu delektowalam sie widokami, sniegiem, milycm towarzystwem i przygodami...Pieknie...

A jutro pierwszy dzien do pracy.. po dwoch latach...co to bedzie???:)